niedziela, 1 lipca 2018
Skarpa, jazda rowerem - 6 czerwca 2018.
Jadę rowerem. (w realu od lat mi się to nie przytrafiło). W mojej świadomości to okolice mojej gminy. Jednak to co widzę tak na prawdę nie przypomina ich. Okolica jest przecudownie piękna - zielone, równinne tereny, w tle lasy i jeziora, otwarta, duża przestrzeń, świeże powietrze. Ja wyglądam też pięknie, bardzo kobieco - mam na sobie sukienkę, uśmiecham się i robię sobie selfie podczas jazdy. Podobam się sobie. Docieram do stromej skarpy - tak stromej, że wręcz poziomej - wysokiej na jakieś 7 metrów. Trzymając rower nad głową wspinam się i przychodzi mi to zadziwiająco łatwo, a innym ludziom m nie jest łatwo, kobieta w niebieskiej sukience spada. Gdy udało mi się wspiąć byłam zadowolona z siebie i zachłyśnięta pięknem okolicy. Ustałam tyłem do skarpy, opierając ręce na biodrach, oddychałam pełną piersią. Omal nie zapomniałam roweru. Potem wsiadłam na rower i pojechałam zwiedzić pobliski pałacyk - malutki, ale o wnętrzu iście królewskim. Jechałam środkiem korytarza. Jakiś mężczyzna zwrócił mi uwagę, ale gdy zorientowałam się, że nie jest żadnym stróżem, tylko zwykłym zwiedzającym wzruszyłam ramionami, nie przejęłam się zupełnie i pojechałam, ale zobaczyłam tylko jeszcze jedno pomieszczenie i postanowiłam wracać do domu. Za pałacykiem były dwie dróżki i nie pamiętałam, która prowadzi do domu. Odpaliłam google maps i jakieś dwie kobiety pomogły mi ustalić, którędy jechać. Gdy ruszałam znów zachwyciłam się krajobrazem. Tu się obudziłam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz