Rzecz dzieje się w okolicy mojego domu. Stoimy z mamą i z babcią po drugiej stronie ulicy, przy śmietnikach. Jest z nami mój piesek - Gabi. Piesek w rzeczywistości cierpi na nowotwór i są to jej ostatnie tygodnie życia.
Z naprzeciwka w naszym kierunku szedł pijany mężczyzna, menel, lat ok. 40. Gabi wybiegła do niego jak to ona głośno szczekając. Facet zamachnął się i z całej siły ją kopnął - dźwięk był jak przy kopnięciu piłki, wyglądało to na cios śmiertelny, Gabi strasznie zaskomlała, ale uciekła i pobiegła w stronę mamy.
Ja nawet się przy niej nie zatrzymałam. Ruszyłam wprost na tego mężczyznę wiedząc, że może zrobić mi to samo i faktycznie gdy się zbliżałam zamachnął się (ręką), ale widząc, że nawet nie robię uniku zrezygnował z oddania ciosu. Parłam w jego stronę tak, że musiał się cofać i cedziłam przez zęby z prawdziwą nienawiścią "nienawidzę Cię, będę Cię nienawidzić do końca mojego życia, z całego serca życzę Ci wszystkiego co najgorsze". Pomyślałam o chorobie nowotworowej, ale zrezygnowałam z wypowiedzenia tego. Powiedziałam jeszcze: "jesteś obrzydliwy". Odwróciłam się i zobaczyłam, że Gabi jakby nigdy nic biegnie do domu, ale myśląc o tym co ją spotkało zawołałam jej imię z prawdziwą rozpaczą i...
W tym momencie obudziło mnie jej chrapanie - bardzo uspokajające, bo wiem, że smacznie śpi i nic jej nie boli.
Po obudzeniu dopiero przypomniało mi się, że w momencie gdy mężczyzna chciał mnie uderzyć zbliżył się do nas drugi mężczyzna (pojawił się z nikąd) - wykonał gest, który znaczył, że nie pozwoliłby na uderzenie mnie. Wycofał się od razu gdy tamten cofnął rękę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz