Razem z moim sąsiadem (chłopiec w wieku 12 lat) uciekałam przed jakimś mężczyzną. Mężczyzna chciał porwać chłopca, nie chodziło mu o mnie. Znaleźliśmy się w jakichś piwnicach, ściany jakby wapnowane, ale nie białe, raczej żółtawe. Wąskie korytarze, długie schody w dół. Zdaje się, że tam chłopiec był przechwycony przez tego faceta, ale udało mi się jakoś go przechytrzyć i odbiłam chłopca. Wydostaliśmy się na zewnątrz. Uciekłam do pomieszczenia, gdzie byli znajomi mi ludzie (tak jakby moi współpracownicy – tak to odbierałam we śnie. Poprosiłam by pomogli mi ukryć gdzieś chłopca. Otworzyliśmy górne wieko pralki, chłopiec zmieścił się tam.
Mężczyzna nas znalazł, niestety nie dawał za wygraną. Miałam przy sobie mały nożyk kuchenny. Zaczęłam go nim dźgać. Wiedziałam, że muszę go zabić, bo inaczej skrzywdzi chłopca. Rany zadane nożykiem były płytkie, więc raniłam go zapamiętale. Zadawane rany raczej nie były w głąb, kroiłam go. Dobrze pamiętam uczucie, gdy nóż przerzynał skórę. Mężczyzna krwawił, poderżnęłam mu gardło, ale dalej nie umierał.
Nagle zaczął się z niego wydobywać dym, a ja zaczęłam odprawiać jakby egzorcyzm. Wiedziałam, że to jakaś zła siła. Mówiłam coś w stylu „Bądź błogosławiony, Danielu. Niech Cię wybawi Jezus Chrystus”. Tu sen się skończył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz