niedziela, 1 lipca 2018

Brat: telefon w bicepsie, prezenty od dziadka, zarzygane dziecko - 31 grudnia 2017.

Tej nocy miałam sen, który bardzo dobrze zapamiętałam. Już dawno nie zapamiętałam tylu szczegółów.

1) Rzecz dzieje się w pokoju mojego zmarłego Brata. W tym pokoju, w którym tej nocy, wyjątkowo spałam.Do pokoju wchodzi Brat. W pokoju jest jeszcze mama i babcia. Wchodzi jakby nigdy nic. Jakby wypadku nie było. Pokazuje rękę, powyżej bicepsa miał nacięcie przez które jakimś cudem włożył sobie telefon komórkowy, który opadł na wysokość łokcia i prześwitywał przez skórę. Czarek i reszta zachowują się jakby nigdy nic, a ja wpatruję się w Czarka jak w święty obraz, dotykam go – sprawdzam czy naprawdę tu jest. W końcu przytomnieję trochę, mama i babcia „napadają” na Brata, że zrobił sobie coś takiego z ręką, ja próbuję Go bronić, a On irytuje się i mówi coś w stylu „Monika, przestań w końcu mnie bronić!”. Stwierdzam, że trzeba jechać z tą ręką do szpitala i myślę sobie, że może wizja tego wypadku i to całe dziwne wrażenie przeżycia miesięcy w żałobie było jakimś przeczuciem – że może umrze teraz, przez ten telefon.

2) Schodzę do swojego mieszkania (mieszkam piętro niżej). Nie wchodzę jednak do mieszkania, wychodzę na podwórko. Jestem szczęśliwa, że Czarek jest z nami, zachwycam się świeżym powietrzem. Spadło trochę śniegu. Patrzę w górę i widzę dwa ogromne latające pojazdy – gabarytowo i wizualnie podobne do czołgów. Widzę też mężczyznę, który ma przytwierdzone do nóg coś jak drony, ląduje na moim podwórku. Podchodzę więc i pytam skąd tu się wziął. Mówi, że z Poznania i że leciał dwie godziny. Potem unosi się w górę i podlatuje do mnie, trąca mnie, a ja mówię mu, żeby nie podlatywał tak blisko, bo narusza moją przestrzeń osobistą. W końcu facet usiłuje mnie porwać. Chwyta mnie i unosi wysoko w górę, na wysokość dachu mojego domu, udaje mi się uszkodzić te drony i opadamy w dół. Biegnę do rodziny i opowiadam im o wszystkim, chcę żeby wezwali policję, ale nikogo nie obchodzi co mi się przydarzyło.

3) Jesteśmy z rodziną w mieszkaniu, w którym kiedyś mieszkała ciocia. W tym śnie ciocia zajmuje jeden pokój, a wujek z którym się rozwiodła resztę mieszkania. Wystrój pokoju jest biało – fioletowy, świąteczny. Jest duży materac wypełniony wodą. Siadamy do stołu. Mam ochotę opowiedzieć wszystkim o zdarzeniu z Czarkiem i o tym dronie, ale jakoś nikt nie chce słuchać. Zauważam, że kuzynka ma na plecach przepiękny kolorowy tatuaż – pawie pióra w intensywnych kolorach, z przewagą żółtego. Przypominam sobie, że przecież tatuaże na plecach robiłyśmy sobie razem, w jednym dniu. Tak naprawdę tatuaże zrobiłyśmy z mamą w miesiąc po śmierci Czarka. To jest dla mnie też znak, że żałobę sobie tylko uroiłam. Do cioci przychodzą koleżanki, więc my zamierzamy wyjść.

4) Z pokoju obok wychyla się dziadek. Dziadek nie żyje od 7 lat. Ma dla nas pięknie zapakowane (fioletowy papier) prezenty, ogromnych rozmiarów. Pokój jest cały biały. Babcia usiłuje wytaszczyć duże piętrowe, białe łóżko, które też dostała w prezencie, ale nie było zapakowane. Tak naprawdę dziadek chyba przez całe swoje życie nie zrobił nikomu prezentu. W tym całym ferworze zauważam leżące na brzegu jakiegoś łóżka dziecko – leży jak lalka. Biorę je na ręce, jest całe brzydko mówiąc 'zarzygane". Okropnie mnie obrzydza i wydaje mi się brzydkie, więc trzymam je jak najdalej od siebie i idę poszukać matki.

5) Gdy wychodzę z dzieckiem, to już nie jest mieszkanie cioci, a szpital. Szukam matki tego dziecka i w jednym z pokojów znajduję kobietę, która też jest cała „zarzygana”. Z ulgą oddaję jej dziecko. Czuję, że jeszcze chwila i z tego obrzydzenia sama zwymiotuję. Chcę wrócić do bliskich, ale gubię się w tym szpitalu. Błądzę po pokojach. Trafiam na oddział onkologiczny, gdzie ludzie leżą na łóżkach, które jeżdżą sobie swobodnie po dużych salach i korytarzach. Ludzie chyba śpią. Trzeba uważać, żeby nie zostać potrąconym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz