Tytułem wstępu: w pracy odbywam właśnie służbę przygotowawczą, wykłady kończą się wpisem do dzienniczka - dzienniczek, rzecz święta, bez niego nie dopuszczą mnie do egzaminu.
Śni mi się, że przyjechała do mnie rodzina z drugiego końca Polski - kuzyn z ojcem i dwójką dzieci, w mojej wsi odbywa się duża impreza. W miejscu gdzie odbywa się ta impreza stoi kserokopiarka na wysokim słupku, pomyślałam, że skseruję kilka stron dzienniczka. Ktoś mi ten mój dzienniczek przyniósł, ale tylko te kilka stron - złożonych na pół, w foliowej koszulce.
Potem dużo się działo - pobyłam na tej imprezie/koncercie z koleżankami z pracy, spacerowałam z ojcem i synkiem kuzyna, byłam nad rzeczką (błotnisty, nierówny teren, zanieczyszczony), kuzyn wrócił z przejażdżki dziadka jawką (dziadek od 8 lat nie żyje) - jechał b. szybko, a nie miał kół, typko łańcuchy w tych miejscach, dziadek wprowadził motor do szopki, byłam też w swoim mieszkaniu gdzie kuzyn narobił strasznego bałaganu i tam zorientowałam się, że zgubiłam dzienniczek.
Cały sen był o tym jak szukam dzienniczka w miejscach w których byłam, zamartwiam się, że nie dopuszczą mnie do służby, opowiadam ojcu kuzyna jaka to ważna rzecz, boję się wejść na miejsce imprezy bo siedzą tam dwaj pijani mężczyźni i jeden jest w stosunku do mnie agresywny.
Nagle zamiast wujka jest ze mną mama i Brat. Szukają ze mną. Sięgam do kieszeni i znajduję tam kopertę. Koperta jest wypchana banknotami (ogromnie dużo, jakbym wygrała w lotka), w kopercie jest karteczka z napisem "ta koperta pojawia się u ludzi, którzy najbardziej jej potrzebują". Pieniądze są w obcej walucie, są jeśli można tak powiedzieć - bardzo ładne. W mojej głowie pojawia się myśl - czy ta waluta ma w naszym świecie jakąkolwiek wartość. Stwierdzam jednak, że skoro się pojawiła, to musi mieć znaczenie.
Koperta pojawia się w magiczny sposób, a wcześniej w magiczny sposób przygotowałam tort dla syna kuzyna (dla mojego chrześniaka).
W drugim śnie dzisiejszej nocy śniłam, że chcę przygotować słodki sos - wybieram z zamrażarki poziomki i truskawki (poziomki są smaczne, truskawki wyglądają i smakują gorzej), na lodówce stoi kwiat - aloes - stwierdzam, że będzie pasował do mojego sosu. Najpierw wrzucam całe liście, a potem z wymieszanych już składników wybieram te liście i staram się wygrzebać do sosu tylko miąższ. Orientuję się, że nawrzucałam do tego sosu jeszcze inne rośliny i zastanawiam się czy to w ogóle zjadliwe - próbuję, paskudztwo! Wszystko nadaje się do wyrzucenia. Jestem na siebie zła, bo zmarnowałam dobre owoce.
Do tego wszystkiego jest wigilia, a my z babcią nie mamy co podać na stół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz