niedziela, 1 lipca 2018

Brat: Skażenie, czarne konie - lipiec 2017.

Jestem w szkole. Trwają jakieś konkursy, występy. Szukam łazienki, błądzę. Zarządzono natychmiastową ewakuację ze względu na skażenie. Nie powinno mnie tu być.

Jest niemożliwy ścisk, a ja muszę znaleźć Brata. Udaje mi się, klęczy osłabiony przed wyjściem na zewnątrz. Obok Jego kolega, widzi co się dzieje, stoi nad nim i prawie płacze, nie wie co robić. Krzyczę na Niego, żeby oddał Czarkowi swoją tabletkę. Ja takiej nie miałam, jako jedyna. Waha się, ale wydzieram się, żeby ją dał i uciekał szybko, to nic mu nie będzie, bo on jak ja jeszcze czuje się ok. Skłamałam. Ja już czułam się źle. Metaliczny posmak w ustach.

Podałam Czarkowi tabletkę i wyszliśmy. Brat poczuł się lepiej. Dopiero teraz zaczęłam krzyczeć, żeby ktoś z ludzi którzy wyszli najszybciej oddał mi swoją tabletkę, bo oni jej nie potrzebowali. Dostałam ją. Miała kwaśny smak. Miałam wyrzuty sumienia, że naraziłam kolegę Czarka, ale zrobilam to by Go ratować. Nie sądziłam, że jestem do tego zdolna.

Musieliśmy dostać się na lotnisko. Biegliśmy przez miasto co sił w nogach. Gdy zaczeliśmy biec zaczęły gonić nas czarne konie. Piękne, błyszczące, szczupłe. Usiłowaliśmy zmienić drogę, żeby je zgubić, bo inaczej staranowałyby nas. Początkowo nie udawało się, a potem zmyliły się i rozwścieczyły.

Ja zorientowałam się, że nie wiem któredy teraz na to lotnisko, ale zauważyłam, że Czarek wie, biegłam za nim i też przypomniałam sobie drogę. Niestety nie zdążyliśmy na samolot i obudziłam się. Znów zdyszana. Bałam się, że jak poruszę nogami, to będą boleć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz