Sen zaczął swoją akcję w jakimś pokoju. Byłam tam ja i troje znajomych z pracy. W rzeczywistości znam i lubię ich najbardziej, ale nie przyjaźnimy się Ja ciągle jestem "nowa". We śnie jesteśmy po spożyciu alkoholu, relacje są bardzo dobre, leżymy blisko siebie, oglądamy zdjęcia, śmiejemy się.
Potem jesteśmy na zabawie, to chyba Sylwester. Nie jestem przekonana do tańców, bo przecież Mój Brat nie żyje. Ktoś mnie jednak poprosił więc próbuję, ale chłopak za bardzo się klei. Nie umiem z tego wybrnąć. Ratuje mnie jeden z tych znajomych z pracy, Go lubię najbardziej. Tańczy mi się z nim przyjemnie. Całuje mnie i ja to odwzajemniam.Tu jakby się urywa i pojawia się kolejna scena.
Wychodzimy całą czwórką z tego balu. Koleżanka poszła przodem do auta. Wiedziałam, że nie chce bym ją dogoniła, bo nie ma zamiaru mnie podrzucać do mojego auta, które zaparkowałam gdzieś na mieście. Było mi przykro.
Stroma skarpa, muszę z niej zejść, pomyliłam drogę i zaczęłam spadać, chwytałam się korzeni drzew, potem nie zauważyłam jak łapię za ul, było ich kilka, pszczoły zaczęły się wydostawać, znów spadam, łapię się desek (motyw desek był również w poprzednio opisywanym śnie, deski częściowo pocięte na opał). Teraz deski są mokre, wpadam do wody i płynę. Woda jest bardzo brudna i pełno w niej tych mokrych, przegniłych desek.
I nagle znów wybiegam z tego balu. Sama. Naga od pasa w górę. Chyba płaczę. Zbiegam po schodach,w pośpiechu nakrywam się płaszczem przeciwdeszczowym, gospodarze zostawili je dla gości. I znów skarpa - gubię drogę (j.w), pszczoły nie są agresywne, choć czuję ukłucie i zastanawiam się czy to nie jedna z nich. Są odrobinę większe niż normalnie. Uli jest kilka - 5 może 6. Są różnych wielkości, ale ogólnie nie duże. Ten, który uszkodziłam jest wielkości piłki do tenisa ziemnego.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz