piątek, 27 stycznia 2017

Wizyta - 11 listopada



Nie wiem od czego zacząć, bo pamiętam tylko fragmenty. Najpierw idziemy z mamą przez jakiś targ, ale nie mamy zamiaru niczego kupować, a ludzie chyba niczego sprzedawać (w rzeczywistości niedawno byłyśmy na dużym targu za granicą, zawsze lubiłyśmy takie wypady).


Mama płacze, a więc rzecz dzieje się już po śmierci mojego Brata (w rzeczywistości 3 miesiące temu zginał w wypadku). Widzimy Brata gdzieś w oddali, jak gra w coś z innymi ludźmi (piłka, badminton). Lotka spada w moją stronę, odrzucam ją grającym.


Trzymamy się z mamą za ręce, rozglądam się wokół. Jest tak pięknie! Cudownie błękitne niebo, czysta woda o pięknym intensywnym kolorze, to chyba morze, czysty piasek, czyste, pachnące wręcz powietrze. Zdaje sobie sprawę, ze to sen. Zastanawiam się przez chwilę czy to sen mój czy mamy, ale nabieram pewności, że mój, bo to ja zawsze mam dziwne sny. Mama nie bardzo wierzy, więc mówię jej, że we śnie wszystko jest możliwe i by to udowodnić kładę się w powietrzu na plecach i... lecę... To cudowne uczucie...


Mówię mamie, że żałuję, że nie będę mogła porozmawiać z nią po przebudzeniu o tym co tu widziałyśmy, o tym pięknie, i nawet nie będę mogła dobrać właściwych słów by to opisać. Nagle nad naszymi głowami przelatują czarne skrzydła - identyczne jak te, które w rzeczywistości wytatuowałam sobie ku pamięci Brata.


Wszyscy ludzie, stoiska, wszystko znika i zostajemy same na plaży. Idziemy brzegiem morza, boso po wodzie, czuję delikatne uderzenia fal. Zdaję sobie sprawę, że teraz jest tak jak w Krynicy Morskiej (ostatni wspólny wypad z Bratem, było wspaniale). Podchodzi do nas jakaś ładna kobieta, bije od niej ciepło. Obejmuje mamę ramieniem i ma nas gdzieś zaprowadzić, ale budzę się. Rzeczywiście po przebudzeniu brak mi słów by oddać piękno tego snu i to uczucie głębokiej przyjemności, zachwytu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz