sobota, 1 lutego 2014
małpy, krowa i cielę
Pracowałam w sklepie. Był ogromny ruch. Musiałam na chwilę wyjść. Wyszłam zostawiając w sklepie torbę i kurtkę. Kiedy chciałam wrócić okazało się, że nie mam pojęcia jak. Znajdowałam się w ogromnym budynku, jakby na jakimś uniwersytecie. Mijała 18, a więc koniec pracy, a ja nie mogłam trafić. Nie mogłam dodzwonić się do szefowej i nie wiedziałam czy po prostu zamknie sobie sklep i pójdzie czy będzie na mnie czekać. Minęła godzina. Na korytarzu spotkałam grupkę ludzi, jakby studentów. Zaczęłam wręcz rozpaczliwie prosić, żeby pokazali mi drogę do tego sklepu. Była wśród nich moja koleżanka, która powiedziała, że mnie zaprowadzi. Jak się okazało ona też zaczęła błądzić. Błądziłyśmy aż trafiłyśmy do wyjścia. Chciałyśmy znaleźć jakieś drugie wejście, ale zauważyłyśmy, że wokół budynku są orangutany. Zaczęły nas gonić, więc niewiele myśląc przeskoczyłyśmy siatkę i próbowałyśmy dostać się na ulicę po drugiej stronie budynku, ale droga wyprowadziła nas zupełnie gdzieś indziej. Zorientowałyśmy się, że zgubiłyśmy się. Nagle podszedł do mnie cielaczek. Chciałam go pogłaskać, a on zaczął mnie gryźć w dłoń, więc zaczęłam go odpychać i w końcu bić, bo nie przestawał mnie gryźć. Uciekałyśmy, a on cały czas nas gonił. Martwiłyśmy się, bo bardzo oddaliłyśmy się od tego budynku i wybiegłyśmy za miasto. Przed nami rozciągał się przecudowny lekko wyżynny, zielony krajobraz z pięknymi gęsto porośniętymi drzewami. Widoki niczym z Shire (czytam właśnie Władcę Pierścieni). Cielę na opuściło, ale nie mogłyśmy zbyt długo podziwiać krajobrazu, bo biegła w naszym kierunku rozwścieczona krowa. Rzuciłyśmy się do ucieczki. Tu sen się urwał.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz